san czekal o umowionej porze,ten dzien nalezal do niego,mial zabrac nas w ciekawe miejsce poza siem reap,wybral mala osade rybacka -jak w tytule-oddalona o 20km od miasta, odwiedzilismy dwie wioski rybackie jedna na ladzie druga na jeziorze tonle sap najwiekszym w azji poludniowo wschodniej (takie sniardwy prawie razy dwa - 200tys km2),zyja tu podobnie jak wietnamczycy w delcie mekongu,skupiajac sie tylko na zdobywaniu pozywienia,ale maja tez przyjemnosci,i to jakie,ladowi pomiedzy chalupami uprawiaja poletka marihuany :),
wycieczka bardzo nam sie podobala a san dostarczyl nam dodatkowych wrazen kiedy zabladzil na polnych drogach,jechalismy po takich drogach ze w kazdej chwili nasza buda mogla sie przewrocic albo wyladowac w rowie,emocje byly:),
skiper z wynajetej lodzi ( mielismy cala dla siebie!) nie byl zbyt sympatycznym czlowiekiem wiec kiedy wplynal na podtopiona lodz i ugrzazl wcale nam nie bylo go zal,pozniej jeszcze przydzwonil w jakas rzeczna zagrode wiec sie zaczalem smiac ale justyna szybko mnie uciszyla, nie wiadomo co takiemu moze przyjsc na mysl jak sie zdenerwuje,
jutro robimy dzien lenia aby nabrac sil przed dalsza podroza,
posumowujac kilkudniowy pobyt w kambodzy zgodnie stwierdzamy ze spelnil nasze oczekiwania,fantasyczne jedzenie-nic do tej pory na ten temat nie pisalem ale jedlismy: pieczonego weza z cebulka w imbirze-pycha!,zabe grilowana-justyna mowi ze dobra ,ja ze koscista,zupe amok na bazie mleka kokosowego-mniam,salatke som tam z zielonej papai.......zadnych larw i robali nie probowalismy chociaz jedna pani namawiala na czarnego chrzaszcza i zapewniala ze smaczny :)
a zapomnialbym, po drodze nad jezioro zatrzymalismy sie w wiejskiej szkole podstawowej finansowanej przez fundacje rzadu kambodzanskiego,pozwolili nam wszedzie zagladac,justyna nawet skorzystala z toalety:),czysto i schludnie,