Dzisiejszy dzień wyglądał inaczej niż sobie zaplanowaliśmy a to z tego powodu, że wczorajszego wieczoru rozłożyło mnie choróbsko.Zaczęło się od bezsennej nocy i spoglądania co godzinę na zegarek a przypuściło atak z samego rana.Gorączka,osłabienie, ból gardła i ogólna niemoc.Dopiero wtedy uświadomiłem sobie, co takie w miarę niewinne przeziębienie może w obecnej sytuacji związanej ze świńską grypą znaczyc.Zwykła wizyta u lekarza prawdopodobnie skończyłaby się powiadomieniem odpowiednich służb, że jest tu taki jeden, który przyleciał z europy konkretnie z Londynu (to Londyn z okropną pogodą mnie tak załatwił! oj nie będę go po raz drugi mile wspominał )i zamknięciem wraz z towarzyszką podróży w izolatce na czas kwarantanny.Powyższa perspektywa zmobilizowała mój organizm do walki.Przy pomocy końskiej dawki doxycykliny której wieziemy cały transport jako zabezpieczenie przed malaria na Borneo,gripeksu,minerałow i witamin postawiłem się już w godzinach popołudniowych na dolne kończyny.Trochę żal plaży, ale jak mamy w najbliższej perspektywie kilkudniowy pobyt na wyspach Perhentian zaliczanych do pierwszej piątki najpiękniejszych na świecie to już nie tak bardzo.
Dlatego dzisiejsze popołudnie i wieczór postanowiliśmy spędzić kulinarnie.Najbliżsi znajomi wiedzą, że jednym z celów tego wyjazdu jest zamiłowanie do kuchni, poludniowowschodniej,której poznaliśmy zaledwie cząstkę w zeszłym roku w Tajlandii i Wietnamie.Tzw. bandziochy mamy już pełne (jest wieczór) ale nie zamierzamy na tym dzisiejszego dnia poprzestać.Tych, co jedzenie nie interesuje mogą teraz zakończyć czytanie i udać się do przyjemniejszych dla nich zajęć,pozostałych zapraszamy.
Zaczęło się od porannej tęsknoty Justyny za pieczywem, wiec zostawiła umierającego na łożu śmierci i udała się na polowanie piekarni.Polowanie to właściwe określenie, bo to zwierzyna w tych stronach na wymarciu i mając koniec języka za przewodnika przywlokła piękne buły i rogaliki a że ze znanych powodów nie miałem apetytu to zdążyła je sfotografować.Pamiętacie jak smakowało kiedyś pieczywo w Polsce? No to tak samo.
Śniadania spożywamy w old town white coffee zaraz za rogiem.Zaczynają pierwsi a kończą jako ostatni.Przypomina trochę włoska kafejkę wiec kawka o poranku smakuje wybornie.Śniadania poza kontynentalnym zestawem nie przypominają nic, co my o tej porze dnia jemy.Wszelkiego rodzaju zupy,makarony i ryże miejscowi pałaszują namiętnie.
Obiad Justyna rozpoczęła niezaskakująco, bo od curry me (gęstej zupy z makaronem-2 rodzaje, z krewetkami,mięsem cebulą mlekiem kokosowym pastą curry,kiełkami i posypanej miętą wiec się przyłączyłem – pycha, jak zobaczyłem, co zamówiła na deser to mi mina zrzedła, specjalność malezyjska-lody z mango,papają, bananem,galaretka,z fasola czerwona i kukurydza polana sosem wiśniowym i posypaną cukrem palmowym, zwą to ali batu canpur w skrócie -abc ,wierzcie mi jak to zobaczyłem to mi się podniosło i od razu chciałem wrócić do łóżka, a ona co? zjadła i jeszcze mówiła ze jej smakowało wiec zachęcony jej dokonaniem wybrałem dla siebie cos, co wyglądało jak sałatka z owocow,ale to tylko wyglądało,jak dotknąłem to łyżką to zmieniłem zdanie i skłaniałem się raczej w kierunku gęstych kawałków budyniu z sosem czekoladowym, a jak wziąłem do ust to poczułem ugotowane białko kurze,natomiast pani obsługująca oznajmiła ze to jest zrobione z ryżu, ohyda uwieczniona na zdjęciu, ale już smoczy owoc nie zawiódł, mniam.
Fajnie ze czytacie, bo to mobilizuje do pisania a ze jestem len to proszę o komentarze krytyczne a jakże też.
Xenia już ci odpowiadam.Otóż długie małżowiny uszne Buddy świadczą o przynależności do książęcego rodu, ostatnio jak patrzę w lustro to zauważam ze mi się wydłużają.
Sylwio,będzie będzie, o czym opowiadać kilka hitów zostawiliśmy.