12.05.2009
Dzień rozpoczął się tak jak poprzedni, wczesna porą, ale nie przypuszczaliśmy, że przeżyjemy autobusowe deja vu.Jaki nr autobusu? Oczywiście nr 6.Inny przewoźnik, ale wyglądał tak samo poza kolorem niebieskim.Wyruszył z 20 minutowym opóźnieniem, co przyjęliśmy ze stoickim spokojem (wzięliśmy spory zapas czasowy).Jak wpadł w korki pojawił się u nas lekki niepokój , a jak wpadał na skrzyżowania tylko na czerwone światło uznaliśmy, że kierowca jest po prostu pechowy i w tym dniu będziemy aktywnie uczestniczyć w jego przypadłości.Braliśmy pod uwagę jeszcze zbieg okoliczności i przypadek.Nic z tego.Koniecznie chciał nas przekonać do pierwotnej wersji.Robiliśmy z Justyną zakłady, na jaki kolor świateł dotrze na skrzyżowanie i szybko się nam znudziło, bo obstawialiśmy ten sam czerwony i nie było przegranych.Stosując zasadę: wiara czyni cuda popychając go także siłą woli dojechaliśmy na miejsce w ostatniej chwili.O godz. 9.00 rozpoczyna się karmienie orangutanów.Nie jest to komercja turystyczna, ale konieczność.Są to orangutany odebrane kłusownikom podczas ich wywożenia z lasu lub po długim czasie życia w niewoli i z tych powodów są nieprzystosowane do samodzielnego zdobywania pokarmu.Żyją na wolności a nawoływane przez pracownika parku schodzą na specjalnie przygotowane platformy gdzie czeka na nie uczta owocowa.Cisza obowiazkowa.Grupa Japończyków, która z nami uczestniczyła w tym posiłku była tak wyposażona w sprzęt, że należałaby im się osobna sesja zdjęciowa.Wszyscy mieli takie lufy teleobiektywów jakby przyszli obserwować księżyc a nie małpy.Przeżycia niesamowite zapewne pozostające nam długo w pamięci.