jak pisalem niewiele tu jest atrakcji poza dosc ladna plaza i turkusowym morzem z okolicznymi wysepkami,bulwar nadmorski ladnie zagospodarowany,
w nha trang znajdowal sie na przelomie 19 i 20 wieku instytut pasteura zalozony przez jego ucznia aleksandra yersina (zidentyfikowal bakterie dzumy),pozostalo muzeum -nie bylismy,
skupilismy sie na odwiedzeniu pod miastem kompleksu swiatyni cham ponagar wybudowanego w okresie 7 do 12 wieku, z 8 wiez pozostaly tylko 4,ale warto,w drodze powrotnej zahaczylismy o pagode lon son,budda byl bialy wysoki i nie komponowal sie z chmurami to i zdjec nie ma :),
jedzeniowo rozpoczelismy maniactwo sajgonkowe,probujemy po kolei,przy ich konsumpcji w jednej z knajpek spotkalismy kolejnego szczura,wskoczyl za kontuar chwile posiedzial moze pojadl i wybiegl z powrotem na miasto,obsluga lokalu w ogole nie zareagowala,nasze zdziwienie skwitowala usmiechem,chyba to tu normalne,trzeba sie bedzie przyzwyczaic a nie dziwowac jak mowi justyna,
wieczorem wsiedlismy do sypialnego autobusu,troche klaustrofobiczny,czulismy sie raczej jak w czolgu ale 12 godzinna jazde jakos przespalismy z wskazaniem na jakos,