od wczoraj jestesmy w hoi an,duzo obiecywalismy sobie po tym miejscu i nie zawiedlismy sie ,czarujace i magiczne,zachwyca i zaskakuje na kazdym kroku,urokliwe w dzien i bajkowe po zachodzie slonca,to stare miasto kupieckie podzielone jest na 5 dzielnic z wlasnymi pagodami i w przeszlosci kazde wspierane przez jeden chinski klan,polozone nad rzeka thu bon w odleglosci 4km od morza,w 16 wieku osiedli tu chinczycy i kontrolowali handel pomiedzy azja -poludniowowschodnia chinami japonia i indiami,fortuny ktore tu urosly byly w duzej czesci przeznaczane na przyozdabianie rodzinnych swiatyn i domow zgromadzen,o bogactwie lokalnych kupcow swiadcza jednopietrowe drewiane domy o scianach misternie rzezbionych a wewnatrz dodatkowo inkrustownych masa perlowa,zwieczaja je dachy przykryte ciezka szara dachowka,dzis domy w wiekszosci przejeli rzenieslnicy - krawcy szewcy i rzezbiarze ,obecnie centrum wylaczone jest dla ruchu samochodowego, idac w południe usłyszeliśmy saczaca się z głośników rozmieszczonych w calym miasteczku cicha muzyke chopina i od razu poczuliśmy się jak w domu,
hoi an znane jest wsrod odwiedzajacych glownie jako miasto krawcow ale rowniez z powodu wysmienitej kuchni,tutejsze specjaly to white roses - delikatne pierozki z papieru ryzowego nadziewane krewetkami, i chrupiace pierozki won ton,(sprawdziliśmy-zgadza się )
wieczorem oswietlone setkami kolorowych lampionow - niesamowite wrazenie,
goracy piatkowy dzien spedzilismy na okolicznej plazy (piekna i czysta) do ktorej dojechalismy wypozyczonymi rowerami (zeby nie bylo ze sie nie ruszamy :)) obiad w knajpce przy plazy był znakomity, polecamy przedostatnia przed zakretem w prawo drogi dojazdowej,za to kolacja z której wlasnie wróciliśmy była pierwszym niewypalem przewodnika lp ,fatalna obsluga,male porcje i niedobre jedzenie,chyba im się przewrocilo w glowie ze umieścili ich na swoich stronach i do tego stali się pazerni (restaurant cafe 96)
polowe dzisiejszego dnia spędziliśmy na wycieczce my son, początkowo planowaliśmy jechac na wlasna reke ale po kalkulacjach okazalo się ze nie warto,koszt 6$ zawieral przejazd autokarem(przeżyliśmy maly szok jak podjechal z miejscami półleżącymi) 50km,powrot lodzia z posiłkiem po rzece i odwiedziny okolicznej wioski,
my son to jeden z najstarszych zabytkow Wietnamu przez prawie 400 lat ukryty w dżungli,ponad 70 zabytkow stoi wśród plantacji kawy w dolinie u stop gor hon quap,francuscy archeologowie odkryli to miejsce dopiero ok. 60 lat temu,był to jeden z najważniejszych ośrodków królestwa czamow zamieszkany od 8 do 15 wieku,do spajania cegly uzywano zaprawy składającej się z oleju,miodu i cukru,nastepnie po ukończeniu budownli okladano drewnem a nastepnie wypalano jakby w ogromnym otwartym piecu, trzyma się to wszystko kupy pomimo ostrych walk w czasie wojny wietnamsko-amerykanskiej,wycieczka jak najbardziej do polecenia,