ostatni dzien w hoi an uplynal pod haslem – lenie w terenie ,ponownie rowerami udalismy się na plaze i tak prawie bez ruchu pozostaliśmy do poznego popołudnia, chyba tutejszym bogom się to nie spodobalo i justyna zostala ukarana chorobskiem, goraczkuje od wczoraj ale nie poddaje się i walczy, lyka prochy, wykorzystuje kazda chwile na sen i odpoczynek, jak się do jutra nie poprawi trzeba będzie poszukac jakiegos znachora :)
kilka zdjec z odwiedzin wiochy niedaleko hoi an z ciekawa swiatynia na wzgorzu,wiocha zyje z kamlotow w ktorych wydlubuje pilami mlotkami i czyms tam jeszcze rozne dziwne bostwa i stwory,pisza w przewodniku ze tak duzo produkuja ze okoliczne im sie skonczyly i teraz sprowadzaja z chin,potem kobitki to glaszcza i tak wypolerowane od wielkosci malego palucha u nogi do wielkosci slonia eksportuja do innych czesci kraju lub sprzedaja prosto z ulicy,lwy niczego sobie,
przesunęliśmy się znowu na polnoc,nie sprawdzałem ile to już km od sajgonu ale może być już okolo tysiąca,mamy najladniejszy pokoj od początku podrozy,meble pieknie rzeźbione inkrustowane masa perlowa,w lazience marmury,restauracja na 9 pietrze z widokiem na miasto a to hotel klasy turystycznej ze smieszna cena ,w ogole to hue nas troche zaskoczylo na plus,niby takie zwykle a jakies takie fajne,
a tak a propos pogody jak tam w polsce ,ocieplilo sie? bo u nas sie troche ocieplilo, wczoraj bylo 41 w cieniu,to taki glupi zart prowadzacego :)
jutro z samego ranca ruszamy….:) na zachętę ostatnie zdjecie - fragment bramy wjazdowej,mysle ze będzie o czym pisac i postaram się aby zdjęcia choc w czesci oddaly to co zobaczymy,