lot do sandakan trwal krotko ok. 40min,wybraliśmy te opcje ze względu na meczaca podroz ladem która trwa ok. 7godz (350km) i okazyjna cena biletow (20zl),
przed lotniskiem udaliśmy się droga do najbliższego rondka zgodnie z zaleceniem ze strony ihatetaxi i faktycznie po kilku minutach podjechal publiczny autobus który zawiozl nas do sandakan,w pierwszej chwili miasteczko wywarlo na nas fatalne wrazenie,brudne, zagrzybione ze zniszczonymi budynkami,stwierdziliśmy ze do gorszego zadupia nie mogliśmy trafic,hotel deliryczny w niczym nie przypominający tego z folderow,klimatyzacja smierdzaca,śniadanka powtarzalne,jajko dzemik i tost,widok z okna na sąsiednie budynki dołujący,chyba dobre miejsce dla samobójców,obeszliśmy centrum w godzine trzy razy w Kolo i zaszyliśmy się w pokoju hotelowym,plan na nastepny dzien był taki ze jedziemy do ośrodka rehabilitacyjnego orangutanow w sepiloku,miejsce legenda na borneo,rozreklamowane na caly swiat,i co się okazalo? Impreza totalnie skomercjalizowana,dojscie do platformy pilnowane przez strażników, mnóstwo ludzi i wrzeszczace dzieciaki,
wreszcie przybyly orangutany na poranne karmienie a dokladnie jeden duzy z małym pod pacha,posiedział znudzony,nawet nie próbował odganiac makak przybylych na sniadanie na które nie były proszone,orangutan posiedział ludzie porobili zdjęcia i każdy poszedl w swoja strone, a wszystko to za jedyne 30zl od osoby (zdziercy!),przed dwoma laty byliśmy w podobnym miejscu kolo kutching tez na borneo i wyglądało to zupełnie inaczej,może ktos zarzucic mi ze sa to tylko zwierzęta i nie zawsze przychodza kiedy człowiek chce ale to nieprawda o czym przekonaliśmy się nastepnego dnia,
jedzenie to osobny temat,rozpieściły nas poprzednie miejsca a tu same wtopy,to dodatkowo zniechęciło nas do tej mieściny, a gorzka zupa z zielona papryka postawila kropke nad i, takie to były pierwsze dwa dni i przypomniał mi się blednie odczytany uśmiech taksówkarza,