Przylecieliśmy na Borneo do jej stolicy miasta Kuching późnym wieczorem.Kuching w języku malajskim znaczy kot, więc jest on symbolem tego miasta do tego stopnia, że na każdym kroku można spotkać kocie pomniki. W pierwszej chwili Borneo kojarzy się z dzika przyrodą i wielkimi terenami nieskażonymi przez człowieka. Nic z tego. Kuching to metropolia prawie milionowa, nowoczesne centrum, drapacze chmur, doskonale zorganizowana komunikacja, przypominająca dzielnicę Siam z Bangkoku. Tereny dżungli i lasów deszczowych SA bezustannie eksploatowane, a że jest to, co do wielkości trzecia wyspa świata to jeszcze trochę tego zostało. Dzisiejszy dzień był pod hasłem: leniuchy na pierwszy front. Nogi były w niewielkim stopniu narażone na wysiłek, co przed jutrzejszym trekingiem przyjęły z dużym entuzjazmem. Dlatego zdjęcia są prawie z tej samej szerokości i długości geograficznej. Te kilka dziesiętnych sekund różnicy to przepłynięcie basenu, wejście do morza i przemieszczenie ciał na posiłek. Nie będę już zamęczał tym, co dzisiaj jedliśmy ( poza dokumentacją fotograficzną).Wystarczą słowa Justyny „smakowało bosko”. Chociaż wieczorem miała małą wsypę, ale przy jej odwadze zamawiania różnych dziwactw to i tak rzadkość. Plaże piękne, morze gorące, piwo drogie, pogoda iście równikowa. I już czuję, co to będzie za sauna w Singapurze ( 1 st. szer.geog.).
do Maćka :poszukam fajnych tubylców zgodnie z życzeniem a ze zwierzyna może być gorzej bo pochowana w dżungli